/TEN ROZDZIAŁ POŚWIĘCIŁAM OPISOWI TURNEE ZA WIELE SIĘ NIE DZIEJE, ALE CHCIAŁAM PO PROSTU ŻEBYŚCIE WIEDZIELI JAK JA SOBIE WYOBRAŻAM ICH PRZEJAZD ZWYCIĘZCÓW PO INNYCH DYSTRYKTACH// To jest mój najdłuższy rozdział. Mam nadzieje że dotrwacie do końca. Przepraszam, ale nie chciałam tego rozdzielać.
Ubrana w różowo-brązową połyskującą bufiastą suknie sięgającą mi zaledwie kolan i okryta czarnym futrem, na dziesięciocentymetrowych szpilkach szłam u boku Nialla ubranego w białą koszulę, brązową marynarkę, różowy krawat i czarne lakierki. Właśnie wchodziliśmy po schodach na scenę. Już widzę tłum. Ludzie ze smutkiem spoglądają w naszą stronę. A przez środek zbiegowiska ustawione są cztery podesty a na nich stoją rodziny poległych Trybutów. Wśród tych czterech rodzin jedna wyróżniała się najmocniej. Ciemnoskóra rodzina Francess zabija wzrokiem Nialla. Zabił ich córkę w pierwszych minutach Igrzysk. Była bezbronna. I pomimo ukończonych dziewiętnastu lat była taka drobna. Stała tam dziewczyna łudząco podobna do niej. I przypomniało mi się jak opowiadała u Caesara że ma siostrę bliźniaczkę, czworo starszych braci a wśród nich również bliźniacy i młodszą siostrę. Ojciec obejmował swoje córki, które miały łzy w oczach. Dwoje z synów podtrzymywało na duchy matkę dodając jej otuchy co było ciężkie w takiej sytuacji. A bliźniacy stali bardziej z boku, cisi, milczący. Wcale nie przypominali tych roześmianych chłopaków o których ona opowiadała.
Obok na sąsiednim podeście stały cztery osoby rosły, wąsaty mężczyzna i dwoje młodych chłopaków. Blondyn wyglądał na dziesięciolatka, a brunet musiał mieć jakieś piętnaście może szesnaście lat. Między braćmi stała mała brunetka najmłodsza z rodzeństwa. Była to rodzina Oliviera.
Dalej Wysoka blondynka wraz z dwiema blondynkami, jedną trzymała na rękach mogła mieć dwa może trzy lata, druga stała obok niej, wtulając się w jej bok miała może osiem lat. Obok niej stał brunet, jego lewa dłoń spoczywała na jej prawym ramieniu, mógł być starszy od niej o cztery może pięć lat. Brat dodawał jej otuchy poprzez ucisk na ramieniu. Bo już nigdy nie będą mogli zobaczyć, ani przytulić swojej siostry Monic.
Na ostatnim podeście stała rodzina Chrisa. Czarnowłosy mężczyzna z małą blondynką na rękach i blondynem stojącym obok niego. Na drugim końcu podestu stała Blondynka, a w ramionach tuliła rocznego chłopca i dziewczynkę oboje o blond włosach. Jak ich rodzice. Ale nigdy nie będzie dane im ujrzeć ojca. Niestety.
Stanęliśmy przed mikrofonami.
-Witajcie. Dzisiejszy dzień jest upamiętnieniem śmierci czworga osób z tego Dziesiątego Dystryktu. Jest to przypomnienie o tym że wojna jest zła. Zawsze źle się kończy i ginie wiele osób. A teraz my płacimy za błędy naszych przodków. Kiedyś ofiara była mniejsza, póki Dwunastka się nie zbuntowała. Teraz na tę rzeź idzie więcej osób już od kilku lat. Ale to dobrze. Da nam to do zrozumienia że nie należy toczyć wojen. Bo one nie prowadzą do niczego innego jak tylko do śmierci wielu, naprawdę bardzo wielu osób. Zabij albo zgiń. To jest zasada Igrzysk. Zginąć musi zdecydowana większość, prawie wszyscy by jednostka mogła przeżyć i zwyciężyć. I niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedział Niall a następnie odsunął się od mikrofonu. Wtedy ja się do niego zbliżyłam i powiedziałam.
-Wręczamy te podarunki rodzinom poległych Trybutów. By choć trochę wspomóc was w tak ciężkim dla was okresie. Niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedziałam odchodząc o krok od mikrofonu. Na scenę wszedł Burmistrz a wraz z nim ośmioro dzieciaków. Czterech chłopców i cztery dziewczynki na rękach trzymały duże czerwone poduszki a na nich pakunki i kwiaty. Odezwał się Burmistrz.
-Witam. Witam wszystkich. Rose. - Powiedział skłaniając do mnie głową. - Niall. - Powtórzył gest. - Wraz z mieszkańcami Dziesiątego Dystryktu przekazujemy wam te oto dary. - Powiedział a dzieci na nasze ręce złożyły po dwie dość spore paczki, bukiet kwiatów i Medal Dziesiątego Dystryktu. - Medal na szczęście. - Powiedział z lekkim uśmiechem i opuścił scenę.
-Bardzo dziękujemy za wasze dary. Do widzenia.
-Dziękujemy i do widzenia. - Powiedział Niall i weszliśmy do Pałacu. W wielkim czerwonym murowanym holu czekali na nas Freska i Rafio. Wskazali dwa pokoje gdzie możemy się przebrać, dali nam ubrania na przebranie i odeszli.
Teraz miałam na sobie obcisłą granatową sukienkę do połowy ud, różowy pasek zapięty w pasie i białą chustę przewieszoną za plecami, a jej końce opadające do wewnątrz zawieszone na moich rękach. Weszliśmy na salę trzymając się pod ramię. Przy stole zapadła cisza, a wszyscy spojrzeli na nas.
-Dobry wieczór. - Powiedziałam.
-Dobry wieczór Zwycięzcy. Siadajcie. Właśnie podano kolacje. - Powiedział Burmistrz, a my zajęliśmy dwa ostatnie wolne miejsca przy stole. - To jest dzień i chwila upamiętniająca wasze zwycięstwo. Od samego początku było wiadome że wygracie. Tyle punktów zdobyliście na Indywidualnym zaprezentowaniu swoich umiejętności. Nikt nie wie co wy tam pokazaliście. Ale daliście czadu, musieliście dać niezły pokaz. Wasze zdrowie. Za Rose i Nialla. - Powiedział.
-Za Rose i Nialla! - Powtórzyli wszyscy zebrani i napili się wraz z innymi z kufli piwa, które zostało podane do prosiaka, jagnięciny, faszerowanych indyków i kurczaka wraz z sałatkami warzywnymi i owocami, których było akurat mało. Po jakże przepysznej kolacji jeszcze długo toczyły się rozmowy. Burmistrz i reszta ważnych osobowości z Dziesiątego Dystryktu które zostały zaproszone na tę ucztę doskonale rozumieli się z naszymi stylistami, Ozil, Alexem i nami.
-Dziękujemy za ucztę. Była przepyszna. Ale musimy już iść. - Powiedział w pewnym momencie Niall. Wiedziałam że ma rację, dlatego z uśmiechem na ustach wstałam i powiedziałam.
-Tak na nas już pora. Dziękujemy. Dobranoc. - Po tych słowach opuściliśmy salę i Pałac. I samochodem pojechaliśmy do pociągu w którym mogliśmy się odprężyć. Po mojej kąpieli weszłam do salonu ubrana w moją koszulę nocną. Tam siedzieli już wszyscy.
-Chodź szybko. Właśnie zaczęła się powtórka waszego dzisiejszego programu. - Powiedziała Ozil, więc szybko zajęłam wolne miejsce na kanapie koło Nialla. Po obejrzeniu powtórki poszliśmy spać.
Po śniadaniu Ozil opowiedziała nam dzisiejszy plan zajęć, który jest taki sam jak wczorajszy tyle że na terenie Dziewiątego Dystryktu.
-Tak Ozil wszystko rozumiemy. - Powiedziałam roześmiana.
-Dobrze. Dobrze. Z tego Dystryktu pochodzą Joli, Anna, Bart i Berni. Przygotujcie się. Do obiadu jeszcze mamy dużo czasu. Dopiero później zajmą się wami styliści. - Powiedziała a my wstaliśmy i udaliśmy się do naszego przedziału. Leżeliśmy, wypoczywaliśmy i rozmawialiśmy na temat naszej przyszłości. Co poczniemy w Kapitolu?
Gdy przyszedł czas po obiedzie wystylizowano nas. Włosy upięto mi do góry. Miałam żółto-złotą suknię do kostek, złote pantofelki na niskim obcasie i brązowy płaszcz z futerkiem przy kołnierzu, rękawach i jego końcu. Niall był ubrany w brązową koszulę i spodnie, żółtą marynarkę i żółto-złoty krawat i dobrze kontrastujące brązowe lakierki.
Wchodząc na scenę widziałam podobny widok co wczoraj, tyle że na podestach stały trzy rodziny ciemnoskóre i jedna biała. Z lewej stali bracia Barta. Dwóch chłopaków tak bardzo podobnych do niego samego.
Dalej stała Kobieta z dwuletnią dziewczynką na rękach, a obok niej ciemnowłosy nastolatek. Rodzina Joli. To akurat ta rodzina wyróżniała się tutaj. Byli biali. A w tym Dystrykcie większość osób jest ciemnoskóra.
Obok stała rodzina Berniego. Lekko otyły mężczyzna tulący do boku szczupłą wysoką brunetkę.
Na ostatnim podeście stała rodzina Anny. Niski wysportowany mężczyzna, do którego obu boków tuliły się dwie córki, jedna ma jedenaście lat druga trzynaście, obok stała kobieta która wtulała się w ramię swojego dziewiętnastoletniego syna, z drugiej strony obejmowała drugiego ośmioletniego synka.
Wszyscy zgromadzeni wyrażali na twarzy wielki smutek i złość. No tak oni najbardziej nienawidzą Kapitolu i wszystkich którzy są z nim związani. Zapewne widzieli nasze wygłoszenia wczorajsze i przedwczorajsze, tak samo nasze wywiady. Mają prawo nas nienawidzić że pogodziliśmy się z losem i tak dobrze wyrażamy się o Kapitolu. Ale jakby któreś z nich znalazło się na naszym miejscu zrobiliby to samo. Każdy chciałby mieć lepsze życie, a wygrana w Igrzyskach to daje.
-Bardzo nam smutno z powodu że tyle osób zginęło, ale taka jest kolej rzeczy. Ktoś musi umrzeć, by ktoś mógł przeżyć. Ktoś musi przegrać by ktoś mógł wygrać. Zabij albo zostań zabitym. Z tego Dystryktu na Igrzyska pojechała dwójka dwunastolatków. Zaprzyjaźnili się oni z chłopakiem z naszego Dystryktu który również miał dwanaście lat. Z Sebastianem. Zginęli w płomieniach. Straszna śmierć. Jedna z najgorszych moim zdaniem. Anny i Berniego nie było nam dane poznać. Unikali wszystkich na treningach. Trzymali się zawsze razem. Daleko od wszystkich. Gdy ktoś podchodził do stanowiska przy którym oni byli od razu odchodzili. Trudno jest mi cokolwiek o nich powiedzieć. Zginęli szybką śmiercią, nie cierpieli długo. Ale to była straszna śmierć. Oboje oberwali z oszczepu w serce. Ale czas płynie dalej. Trzeba zacząć żyć na nowo. Niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedziałam i cofnęłam się o krok do tyłu ścierając z policzka samotną łzę.
-Na ręce rodzin poległych składamy podarunki. I niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedział cofnął się o krok i otulił mnie ramieniem w pasie. W tym czasie po schodach z tłumu na scenę wszedł Burmistrz Dziewiątki.
-Witaj Rose. - Podał mi rękę. - Witaj Niall. - Również uścisnęli sobie dłonie. - Witam wszystkich zgromadzonych tu jak i przed telewizorami. Rose Niall mamy dla was dary. - Powiedział a z tłumu na scenę wkroczyło dwóch chłopców i dwie dziewczynki niosące ładnie zapakowane dwie duże paczki, które nam wręczyli. Następnie na scenę w białej krótkiej sukience weszła dziewczynka, a za nią chłopczyk w białym garniturze trzymając w rączkach medale ich Dystryktu. Podeszli do nas i chłopczyk złożył mi go na ręce, a dziewczynka Niallowi. Następnie weszła kolejna para ubrana tak samo jak poprzednia niosąc dwa bukiety kwiatów i składając je nam.
-Dziękujemy za wasze dary. - Powiedział Niall i odeszliśmy. W Pałacowym holu czekali na nas Freska i Rafio z naszymi ubraniami na przebranie. Wzięliśmy je od nich i weszliśmy do pomieszczeń które nam wskazali. Miałam luźną sięgającą kolan brązową sukienkę i czarne szpilki. Wyszłam na hol na którym czekał na mnie już Niall w białej koszuli i złoto-żółtym garniturze oraz brązowych lakierkach. Udaliśmy się na salę bankietową. Gdy tylko weszliśmy Burmistrz wstał.
-Witam was ponownie. Miło mi was gościć u siebie w Pałacu. Proszę siadajcie. To wasz dzień. Dzień Zwycięzców. Za Zwycięzców 94 Igrzysk Głodowych.
-Za Zwycięzców! - Powiedzieli zgromadzeni przy stole. Na salę właśnie wjeżdżała kolacja. Warzywa podane na różne sposoby. Dania były przepyszne. Po mimo tego że nie podali mięsa. Po skończeniu posiłku i uprzejmych kilkunastu, czy może kilkudziesięciu minutach rozmowy oboje wstaliśmy od stołu.
-Dziękujemy za kolację. - Powiedział Niall.
-Na nas pora. Dobranoc. - Powiedziałam i wyszliśmy.
Po mojej długiej i odprężającej kąpieli weszłam do salonu w którym już wszyscy siedzieli, a pociąg od jakiegoś czasu już jechał. Siedzieliśmy w salonie i czekaliśmy na rozpoczęcie się powtórki.
-Czemu tak szybko wyszliście? - Spytała Ozil, gdy usiadłam na kanapie.
-Nie sprawiało mi przyjemności przebywanie w tym Dystrykcie.
-Czemu?
-Większość ludzie jest tu taka nienawistna.
-Prawie każdy ciskał w nas piorunami z oczu. Gdyby mogli pewnie by się na nas rzucili. - Dopowiedział Niall.
-Dziewiątka już taka jest niestety. Najbardziej nienawidzą Kapitolu. Podczas wojny najwięcej ofiar było właśnie z ich Dystryktu. - Powiedziała Ozil. Obejrzeliśmy powtórkę. Nawet nie pamiętam że powiedziałam to co powiedziałam. Improwizowałam. Jak za każdym naszym poprzednim przemówieniem.
-Piękna przemowa Rose. - Powiedział Alex.
-Dzięki.
-Wiesz co mówisz dziewczyno. Po mimo tego że wiedziałaś że ludzie są tu nienawistni, widziałaś że z chęcią by się was pozbyli to powiedziałaś coś co zabolało ich, przypominając również, oczywiście nieświadomie, że bunt nie jest niczym dobrym i że od wojny trzeba trzymać się z daleka. - Pochwaliła mnie Ozil. - A teraz zmykajcie spać.
Kolejny dzień Turnee Zwycięzców. Odwiedzamy jeden z najbiedniejszych Dystryktów. Ozil po obiedzie powiedziała że z tego Dystryktu są Roma, Suzen, Rey i Frig.
Szliśmy właśnie w stronę Placu. Ja ubrana w skąpą ciemno zieloną luźną sukienkę do kolan z brązową skórzaną kurtką, która nie była taką typową skórzaną kurtką wyróżniała się tym że zapinana była tylko do połowy, zamek był na środku, a reszta była zapinana na guzik, który przypinało się do prawego ramienia, ale Rafio powiedział że mam zostawić kurtkę rozpiętą tak żeby sobie to wisiało i powiewało. Miałam brązowe szpilki na dziesięciocentymetrowym obcesie wiązane rzemykiem na łydkach. Niall miał brązową koszulę i ciemno zielony garnitur oraz szary krawat i szaro-brązowe lakierki. Gdy weszliśmy na scenę tłum patrzył na nas smutnie. Nie gniewnie jak było to w poprzednim Dystrykcie.
Z prawej stał młody chłopak z dwu, może trzyletnią córką na rękach. Był to mąż Romy z ich dzieckiem. Mała blondyneczka tuliła się zapłakana w swojego ojca.
Na następnym podeście stała starsza siwowłosa kobieta z pięcioletnim brunetem u jednego boku i czarnowłosym czternastolatkiem u drugiego boku. Była to babcia Friga z jego młodszymi braćmi.
Na kolejnym podeście stali muskularny mężczyzna obejmujący ramieniem swoją żonę, a przed nimi czteroletni chłopczyk trzymający za rączkę swoją młodszą o rok siostrzyczkę. Obok swojej matki stało dwóch chłopaków trzynastolatek i czternastolatek. A obok ojca stała dwudziestojednoletnia dziewczyna. Była to rodzina osiemnastoletniej Suzen.
Na ostatnim podeście stała rodzina Reya. Mężczyzna tulił zapłakaną żonę, a do nich tuliły się dwie ośmioletnie dziewczynki. Obok nich stał szesnastoletni brat tuląc swoją trzynastoletnią siostrę. Która nie mogła pogodzić się z tym że już nigdy nie zobaczy swojego kochanego starszego brata.
Jak przez mgłę pamiętam co mówił Niall. Co później ja dopowiedziałam. Nie wiem skąd przede mną znalazł się Burmistrz który podawał mi dłoń by się ze mną przywitać. Nie pamiętam co on mówił. Wiem że każde z nas dostało cztery małe paczuszki, bukiet kwiatów i Medal Dystryktu Ósmego.
Gdy zeszliśmy ze sceny do Pałacu przebrałam się w brązowo-szarą lekko bufiastą sukienkę sięgającą za kolana. I zostawiłam te buty co miałam. Nie zwróciłam zbytnio uwagi co miał Niall ubrane jak wyszłam z pokoju. Nie pamiętam nic z rozmów przy stole bankietowym. Wiem że było dużo śmiechu. Cały czas na twarzy każdej osoby przy stole gościł uśmiech. Nie chciało się wychodzić stamtąd. Ale w końcu trzeba było się pożegnać. Orzeźwił mnie dopiero zimny prysznic w pociągu. Wszystko przypomniałam sobie oglądając powtórkę. A gdy weszliśmy do sypialni od razu zasnęłam.
A rano byłam w cudownym, wyjątkowo dobrym nastroju. Nie tylko mnie się dobry humor dziś udzielał. Każdy był wesoły. Kapitolańczycy przez większość czasu byli szczęśliwi i mieli uśmiechy na twarzach, ale dzisiaj było inaczej, byli inni. Jakby jeszcze bardziej weselsi. Dodatkowo Alex, Niall i ja również tryskaliśmy pozytywną energią. Gdy nadszedł czas styliści wystylizowali mnie, makijaż, fryzura rozpuszczone włosy, trochę ich zgarniętych z lewej na prawo i zaplecione w warkocz a w nim dopięte pięknych kilka piór. Ubrana w beżową bufiastą sukienkę do kolan z wielkim kwiatem róży z materiału przyszytym na lewym ramieniu, otulona na plecach chustą której krańcami były równie piękne rękawiczki całość również zrobiona z beżowego materiału, ale ciemniejszego niż suknia. Miałam także czarne szpilki. Z mojej prawej obejmując mnie ramieniem szedł Niall ubrany w czarną koszulę i lakierki, beżowym garniturem i białą muchą.
Wchodząc na scenę od razu w oczy rzucił mi się drugi podest od prawej. Stała tam kobieta o długich siwych włosach. Miała chyba z osiemdziesiąt lat. Była to babcia Grega. Stała sama. Straciła swojego jedynego członka rodziny, czternastoletniego wnuczka.
Na podeście obok stał mężczyzna z czteroletnim synkiem zawieszonym na jego szyi, którego trzymał prawą ręką. A drugą ręką obejmował jedenastoletnią córkę. To oni stracili dwunastoletnią Kolię.
Z drugiej strony samotnej kobiety na następnym podeście stał dorosły mężczyzna i kobieta wraz z trojgiem dorosłych dwudziestoparoletnich synów i dwiema nastoletnimi córkami. Już nigdy nie zobaczą Doli. Swojej kochanej córki, siostry. Była taka niewinna. Miała tylko piętnaście lat.
Na ostatnim podeście całkiem na lewo stoi kobieta z mężem przed sobą obejmując troje swoich dzieci. Dwie dziewczynki i chłopca. Już nigdy w ich ramionach nie znajdzie się Astek.
Kolejna przejmująca improwizowana przemowa. Wręczenie podarunków, Przyjęcie darów. Podziękowania. I odejście na bankiet, na który przebrałam się w beżowo-brązową suknie sięgającą aż do samej ziemi, miałam również kilkunastocentymetrowe szpilki. Niall miał beżową koszulę i brązowy garnitur, białe lakierki i biały krawat.
-Witajcie ponownie moi drodzy zwycięzcy. Wasze zdrowie. - Powiedział a każdy napił się z kieliszka białego wina. Na stole znalazły się pieczone kiełbaski i różne ptactwo. Oraz dodatki warzywne.
Kolejny dzień Dystrykt Szósty. Kiedyś był najbardziej wrogo nastawionym Dystryktem wobec Kapitolu. Ale po drugiej wojnie którą wzniecili Dystrykt Dwunasty i Dystrykt Trzynasty który był uważany za zniszczony całkowicie to się zmieniło. Tym razem w wojnie nie ucierpiał prawie wcale. Ubrana w luźną sięgającą kolan białą sukienkę i białe futro z czarnym futrzanym szalem na szyi i białymi czternastocentymetrowymi szpilkami. Niall Biały garnitur z czarnym wykończeniem na brzegach, czarne lakierki
Rodzina Olivii stała na prawym podeście. Ojciec z sześcioletnią córką nas rękach i matka z czteroletnim synkiem. To właśnie Olivia trzymała się z Sebastianem. Miała dwanaście lat.
Na kolejnym stała matka, ojciec i babcia Merlina.
Na trzecim podeście stał Rosły, muskularny mężczyzna, obok niego z jednej strony stała żona, a z drugiej nastoletnia córka. Z drugiej strony matki stał dwudziestoletni brunet. A przed nimi stał ośmioletni chłopczyk, trzymający za rączkę sześcioletnią siostrę. Rodzina Osmy.
Na ostatnim stała długowłosa, siwa staruszka ze swoim siwym mężem, za nimi stali rodzice poległego Leroya. A przed dziadkami stał siedmioletni chłopczyk, którego obejmowała trzynastoletnia siostra.
Po kolejnej przemowie przebraliśmy się w ubrania które dali nam nasi styliście. Miałam obcisłą czarną sukienkę sięgającą połowy ud i czarne dwudziestopięciocentymetrowe szpilki. To na pewno był wymysł Ozil. Ciężko mi się szło na tak wysokich szpilkach. Uczta z Burmistrzem na sali bankietowej była skromna, ale wyborna.
Kolejnego dnia szliśmy ulicami Piątego Dystryktu. Moja suknia była bardzo pstrokata. Szara z różnokolorowymi paskami kłębiącymi się w różne strony na tkaninie. Miałam płaskie buty. Za co byłam wdzięczna. Niall również miał szary garnitur z różnokolorowymi paskami, a pod marynarką białą koszulę. Pomimo smutku na twarzach, ludzie tu byli weselsi.
Na jednym podeście stały cztery dziewczynki od dziesiątego do trzynastego roku życia, dwu chłopaków koło osiemnastu lat i rodzice Belli.
Na następny stała rodzina Fina. Rodzice z blond dziesięciolatkiem, ciemnowłosą ośmiolatką i ciemnowłosym pięciolatkiem. To właśnie Fin miał dwanaście lat i zaprzyjaźnił się z Sebastianem.
Na kolejnym stała dwudziestoczteroletnia siostra Lessy, wraz ze swoim mężem i ich dwuletnią córką.
Na ostatnim stała rodzina dwunastoletniego Notta. Rodzice, dwie młodsze siostry bliźniaczki, młodszy brat, troje starszych braci i starsza siostra.
Po zejściu ze sceny przebrałam się w kolorową kwiecistą sukienkę, Niall miał zielony garnitur, białą koszulę, czerwoną muchę i niebieską różę przyczepioną do marynarki. Sala bankietowa mieniła się w różnokolorowych światłach. Burmistrz powitał nas po raz kolejny. Dania były przepyszne. Wszyscy tu byli zdecydowanie milsi niż ci których spotykaliśmy wcześniej.
Czwarty Dystrykt przywitał nas równie miło. Ludzie tu pomimo odczuwalnego smutku po stracie czworga dzieci z ich Dystryktu, lekko się uśmiechali. Ubrana byłam w bufiastą sięgającą kolan sukienkę w różnych odcieniach niebieskiego, oraz płaskie błękitne rzymianki. We włosy miałam wplecione niebieskie pasemka co dopełniało całokształt mojej fryzury i ogólnego wyglądu. Niall również był ubrany w różnych odcieniach niebieskiego.
Na jednym podeście stała Matka z pięciorgiem chłopców w wieku od trzynastu do siedemnastu lat. Każdy z nich tak bardzo przypominał starszego brata Senota.
Na kolejnym stali rodzice Alice wraz z resztą swoich dzieci. Pięcioro nastolatków w tym jedną dziewczynę, troje małych dzieciaczków w wieku czterech, pięciu i sześciu lat, oraz dwoma dwudziestotrzylatkami.
Dalej stał mężczyzna z osiemnastoletnią córką, czternastoletnim synem, dziewięcioletnim synkiem, sześcioletnią córką, czteroletnim synkiem i dwuletnią córką. To oni stracili czternastoletnią Perrie.
Na ostatnim podeście stała rodzina dwudziestodwuletniego Newta. Rodzice, dwie starsze siostry, straszy brat, trzy młodsze siostry i pięciu młodszych braci.
Na ucztę weszłam w pięknej bufiastej błękitnej sukience za kolana. Rafio nim odszedł przednie kosmyki włosów upiął mi na czubku głowy wpinając w nie dużą niebieską kokardę. Niall miał białą koszulę, błękitny garnitur i ciemno niebieski krawat.
-Witajcie ponownie kochani. Siadajcie. - Powiedział z uśmiechem Burmistrz. - Za naszych wspaniałych Zwycięzców. Graliście w pięknym stylu. Wznieśmy toast za Zwycięzców.
-Za Zwycięzców! - Napiliśmy się czerwonego wina. Na stół podano ryby, ośmiornice, małże i inne przeróżne owoce morza. Skosztowałam wszystkiego. Długo siedzieliśmy u Burmistrza na kolacji. Gdy się pożegnaliśmy i samochód przywiózł nas na stację. Od razu zasiedliśmy we dwójkę na kanapie bo już się zaczynała powtórka. Gdy się skończyła poszliśmy się wykąpać i spać.
W Dystrykcie Trzecim wystąpiliśmy w dziwnych kostiumach. Wydaje mi się że nasi styliści chcieli zaimponować pomysłowością. Skoro ten Dystrykt zajmuje się technologią. W moim koku z lewej strony wpięta była materiałowa zębatka. Nie podobał mi się ten strój. Niall był ubrany podobnie. Na jego garniturze przypięte były różne materiałowe mechanizmy, tak samo jak na mojej sukience. Postanowiliśmy szybko uwinąć się z przemową i zmiatać ze sceny.
Na pierwszym z lewej podeście stała czarnoskóra rodzina Arveny. Rodzice i ośmioletni brat.
Dalej rodzina Arczera. Wysoka blondynka obejmowała ramionami dwóch chłopaków. Jeden miał dwanaście lat, a drugi czternaście. Obok stał ojciec obejmując szesnastoletnią i dziewięcioletnią córkę. Pewnie cały czas mają przed oczami scenę w której Jordan odciął głowę ich syna. Widziałam jak oboje rodzice uśmiechają się do nas. Ale tak naprawdę miło, uprzejmie, jakby byli zadowoleni z naszej wygranej. Jako jedyni spośród wszystkich których widzieliśmy ich uśmiechy były najbardziej szczere.
Na następnym podeście stała rodzina Kruma. Tęgi blondyn obejmował ramieniem szczupłą i niską szatynkę. Oboje obejmowali troje swoich dzieci dwie sześcioletnie blondynki i siedemnastoletniego bruneta.
Na ostatnim stała rodzina Penelopy. Łysy mężczyzna trzymał na rękach małą czarnowłosą córeczkę. Obok stoi czarnowłosa kobieta obejmując przed sobą czternastoletniego syna.
-Ten okres jest ciężki jak i dla was, jak i dla nas. Wy cierpicie z powodu straty swoich dzieci. My cierpimy z powodu przypominania sobie, jak i wam tych strasznych zdarzeń które miały miejsce na arenie. Ale wszyscy są świadomi tego że czterdzieści trzy osoby muszą zginąć, by jedna mogła zwyciężyć. W wypadku tych Igrzysk, zginęły czterdzieści dwie osoby, a nasza dwójka zwyciężyła. Jesteśmy wdzięczni Kapitolowi, że pozwolił naszej dwójce przeżyć. Ja naprawdę byłam skłonna oddać swoje życie za niego. Ale Kapitol postanowił że dwie osoby mogą zwyciężyć. A jako że tamci zostali zabici po ogłoszeniu tej informacji by zmniejszyć szansę na wygranie pary z jednego Dystryktu, my wygraliśmy. Nam się udało przetrwać. A było ciężko naprawdę. Igrzyska i arena zmienia ludzi. Niech los zawsze wam sprzyja. - Nie wiedząc co jeszcze mogę powiedzieć zakończyłam swoją wypowiedź.
-Składamy te podarunki wam rodziną poległych. I niech los zawsze wam sprzyja.
-Witam państwa. Witam wszystkich, zgromadzoną tu publiczność, jak i tą przed telewizorami, rodziny poległych Trybutów i naszych Zwycięzców. Witaj Rose. Witaj Niall. - Powiedział burmistrz wchodząc na scenę i skinął w naszą stronę głową. - Za to my chcielibyśmy przekazać wam dary. Te oto paczki. - Na scenę wkroczyły dzieciaki niosąc sześć paczek i wręczając je nam. - Te oto kwiaty. - Powiedział, a z tłumu wyszedł chłopiec który podszedł do mnie wręczając mi kwiaty i dziewczynka która wręczyła bukiet Niallowi. - Oraz te oto medale. - Powiedział i na scenę weszła dziewczynka i chłopiec trzymając wielką poduszkę a burmistrz osobiście wręczył nam medale. A potem zniknął za drzwiami Pałacowymi.
-Dziękujemy za te dary, kwiaty i medale. - Powiedziałam.
-Do widzenia. - Pożegnał się Niall i zeszliśmy ze sceny.
Nasze ubrania na bankiet były podobne tylko w ciemniejszych barwach, w trochę innym układzie dodatków, oraz u mnie inną długością sukni. A mianowicie wcześniej miałam suknie do połowy łydek lekko bufiastą. A teraz do kolan, trochę mocniej bufiastą. Gdy tylko przekroczyliśmy próg sali bankietowej, burmistrz od razu wstał i powiedział radośnie.
-Witajcie ponownie moi mili. Siadajcie już dawno podano do stołu, wszystko ostygnie. - To prawda. Przebieraliśmy się bardzo długo, by jak najmniej czasu pozostało nam do siedzenia na sali w tych irytujących ciuchach. - Wznieśmy toast za Naszych Zwycięzców! - Krzyknął gdy tylko zajęliśmy wolne miejsca. Szybko zjedliśmy, posiedzieliśmy paręnaście minut, porozmawialiśmy i w końcu ładnie się pożegnaliśmy.
-Dziękujemy za tak piękny bankiet ...
-Wychodzicie już? - Wciął się w zdanie Niallowi burmistrz.
-Źle się czuję. Chciałabym się położyć.
-Ah jaka szkoda. Idź wypoczywaj. - Powiedział burmistrz i zabrał się za dalsze jedzenie.
Gdy tylko wyszliśmy z Pałacu przed wejściem czekali rodzice Arczera.
-Witajcie. - Powiedziała kobieta ściskając moją dłoń swoimi obiema. - Chciałabym wam podziękować.
-Nam? - Spytał Niall.
-Tak wam.
-Za co? - Spytałam kobietę.
-Za to, że nie pozwoliliście wygrać temu chłopakowi z Jedynki.
-Jordanowi? - Spytałam.
-Tak jemu. Zabił naszego syna. Zabił swojego sojusznika. za tak błahą rzecz. Za to że go okradli. To nie była jego wina.
-A ty ... Ty go zabiłaś. Pomściłaś naszego syna. Posłałaś mu strzałę między oczy.
-Nie zrobiłam tego by kogokolwiek pomścić. Po prostu starałam się wygrać.
-Dla nas posłanie komuś strzały między oczy, lub jakiejkolwiek innej broni oznacza zemstę. Pomszczenie kogoś. Zrobiłaś to nieświadomie. Ale dla nas ma to znaczenie. Zabicie Jordana ma dwa znaczenia. Pomszczenie Arczera i wasze Zwycięstwo w 94 Igrzyskach Głodowych. - Powiedział mężczyzna. - Dziękuję ci. - Powiedział i razem z żoną odeszli.
-Chodź kochanie. - Niall pociągnął mnie za ramię do samochodu.
Gdy znaleźliśmy się w pociągu szybko się wykąpałam i przebrałam w coś bardziej ludzkiego. I weszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i czekałam na Nialla.
-Co to miało znaczyć? - Spytałam gdy wreszcie wszedł do salonu i usiadł obok mnie.
-Nie mam pojęcia. Widocznie mają tu jakieś ... Widocznie oni odczytują niektóre gesty w inny sposób. I widzą w czymś coś, czego nikt inny nie widzi, a tym bardziej nie planował.
Po jakiejś godzinie, a może jeszcze później pojawili się wszyscy w salonie, a pociąg ruszył.
-Nie powinnaś leżeć Rose? Wzięłaś jakieś tabletki?
-Ozil, nic mi nie jest. - Zrobiła zdziwioną minę.
-To czemu tak powiedziałaś? Czemu tak szybko wyszliście?
-Nie mieliśmy ochoty dłużej tam siedzieć. W tych dziwacznych strojach. Bez urazy Fresko i Rafio. Wy naprawdę tworzycie piękne stroje. Ale to ... To była przesada. Nie podobały nam się te stroje. Dziwnie się w nich czuliśmy. Chcieliśmy po prostu jak najszybciej się tego pozbyć. - Powiedziałam.
-Aha. - Wydukała Ozil.
-Naprawdę nie gniewajcie się. - Zwróciłam się do naszych stylistów.
-Ależ nie gniewamy się cukiereczku. - Przewróciłam oczami na to jak mnie nazwała. - Macie prawo mieć inne zdanie na temat naszych stroi.
-A my również przesadziliśmy. Mogliśmy was najpierw spytać o zdanie czy będzie chcieli takie stroje.
-Ale my uwielbiamy te wasze niespodzianki. Stroje tak wymyślne. Ale nigdy więcej czegoś takiego. - Powiedział Niall.
Nasze stroje w Dwójce bazowały się w czerni i szarości. Oraz dodatkach srebrnych i brokatowej czerni i szarości. Wszystko się pięknie komponowało. Miałam bufiastą sięgającą kolan srebrną błyszczącą od brokatu sukienkę i buty na dziesięciocentymetrowej szpilce. Moje włosy związano na czubku głowy, a następnie spleciono w warkocz. Niall miał szarą koszulę srebrny garnitur oraz czarną muchę i lakierki. Tutaj publika powitała nas głośno. Brawami. Okrzykami. Udało mi się z tych wrzasków wyłowić takie zdania. "Gratulacje!" "To zaszczyt!" "Jedenastka wymiatacie!" "Jesteście wielcy!" "Kto by pomyślał że tak daleki Dystrykt zajdzie tak daleko!" "Od dawna żaden daleki Dystrykt nie dał takiego pokazu jak wy!" Czuliśmy się dziwnie. Nie witano nas tak wcześniej. Wręcz przeciwnie. Wszyscy milczeli, posyłali posępne spojrzenia, niektórzy gniewne, złośliwe, nienawistne, w niektórych spojrzeniach można było dojrzeć chęć mordu. A tutaj? Tutaj nie. To, to coś innego. Jakbyśmy wkroczyli do całkiem innego świata. Chociaż w sumie, każdy Dystrykt ma swój własny świat, styl. W każdym Dystrykcie jest inna kultura, każdym Dystryktem żądzą inne zasady, reguły, tworząc całkiem inny i odrębny świat. Dla kogoś z zewnątrz jest to coś innego i dziwnego niż to otoczenie którym się otacza na co dzień. Właśnie patrząc obiektywnie to, to jest prawda, każdy Dystrykt to inny świat. Każdy Dystrykt zajmuje się czymś innym, jedni rybołówstwem, inni energią elektryczną, jeszcze inni technologią, a jeszcze inni wyrobem włókienniczym i odzieżą. Każdy Dystrykt wyrabia coś innego co jest potrzebne dla całego Panem. Więc każdy Dystrykt jest inny, ma inny wystrój. Wkraczając na scenę tutaj w Drugim Dystrykcie i widząc tych ludzi, wydaje mi się jakbym patrzyła na ludzi z Kapitolu. Zachowują się tak samo. Cieszą się.
Na pierwszym podeście stała rodzina Harietty. Czarnowłosa kobieta z łysym mężem u boku. A przed nimi blond włosa piętnastoletnia dziewczyna, która wygląda identycznie jak ona, jak Harietta. To była jej siostra bliźniaczka. Obok stał dziewiętnastoletni blondyn, obejmując ręką młodszego czarnowłosego ośmioletniego brata.
Na kolejnym podeście stał siwowłosy staruszek z niską brunetką u boku. Byli to dziadek i matka Nostradamusa. Obok nich stał jego starszy brat piętnastoletni blondyn, tuląc do siebie swoją jedyną młodszą siostrzyczkę siedmioletnią Kitti. Pamiętam jak wspominał o niej w wywiadzie u Caesara. Bardzo ją kochał i przejmował się jej losem. I tym jak ona się czuje z tym że jej starszy trzynastoletni brat opuścił dom i Dystrykt by wziąć udział w Igrzyskach Głodowych na arenie śmierci. I ona będzie oglądała wszystko to co on będzie robił. Będzie musiała widzieć każde popełnione przez niego morderstwo, a może także i jego własną śmierć.
Na następnym podeście stała rodzina Sybil. Rodzice, czwórka starszych braci, dwie starsze siostry, troje młodszych barci i trzy młodsze siostrzyczki. Każde z nich inne, ale i tak wszyscy do siebie podobni. Dziewczyny mają niemal że identyczne rysy twarzy jak miała ona. Ale i tak można odróżnić je od siebie.
Na ostatnim podeście stała rodzina Grinzo. Jego krótko czarnowłosa matka, jego brat z żoną i trzyletnią córeczką, oraz jego młodsza siostra.
-Witajcie. Trudno jest się mi wysłowić. Takie wesołe powitanie, jak w żadnym innym Dystrykcie. - Złapałam Nialla za rękę i podeszłam do mikrofonu.
-Naprawdę wasze powitanie było bardzo miłe i ciepłe, co nas trochę zaskoczyło, zdziwiło. Nie spodziewaliśmy się tego. Co nie zmienia faktu że jednak przybyliśmy tu by wspomnieć o stracie jaka was spotkała. Strata tak wspaniałych czterech osób. W tym dwoje zginęło z naszych rąk. Z moich. Bo to był mój pomysł. Ale jak wiecie. By przetrwać na arenie, trzeba zabijać. Na arenie ludzie się zmieniają. Starają się robić wszystko by przetrwać. By przeżyć i wrócić do domu. Nam się to udało. Co nie znaczy że inni nie mieli szans. Ta czwórka naprawdę miała wielkie szanse by przetrwać, przeżyć i wrócić. Widziałam ich na treningach wiem co potrafili. My zaatakowaliśmy z zaskoczenia. Nie spodziewali się tego. Dlatego Sybil i Grinzo a także Ariet z Jedynki zginęli. Niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedziałam cofając się o krok, a Niall podszedł znów pod mikrofon i tym razem mówił pewniej.
-Przyjmijcie od nas te podarunki. Tylko w taki sposób możemy wynagrodzić straty waszych dzieci. I niech los zawsze wam sprzyja. - Odsunął się a na scenę wesołym krokiem, z uśmiechem na ustach wszedł Burmistrz.
-Witajcie moi drodzy. Rose. - Podał mi dłoń, którą uścisnęłam. - Niall. - Również uścisnęli sobie dłonie. - Miło mi was widzieć i gościć w moim Dystrykcie. Przyjmijcie dary od nas i zapraszam na wspaniałą ucztę u mnie w Pałacu w sali biesiadnej. - Powiedział i wycofał się znikając z powrotem za drzwiami Pałacowymi. A z tłumu wyszło ośmioro dzieci wręczając nam paczki z darami, następnie dwóch chłopców i dwie dziewczynki niosący nam dwa duże bukiety. I na samym końcu do Nialla podeszła mała dziewczynka wręczając mu medal z ich Dystryktu, a do mnie mały chłopczyk wręczając taki sam medal. Pożegnaliśmy się ładnie i zeszliśmy ze sceny.
Przebrałam się w sięgającą kolan bufiatą sukienkę. Od pasa w górę była biała z dużym dekoltem, na jedno ramię. Od pasa w dół była srebrna. A na całość były naszyte czarne wstążki i rzemyki tworząc wymyślne wzorki. W mojego warkocza na czubku głowy wpięto piękną trzywarstwową różę czarną-białą-srebrną. Niall miał srebrny garnitur z czarnymi wzorkami, szarą koszulę i biały krawat.
-Witajcie, witajcie! - Wykrzyknął radośnie burmistrz gdy tylko otworzyliśmy drzwi od sali bankietowej. - Siadajcie proszę. - Powiedział wstając i odsuwając mi krzesło bym usiadła, a następnie odsunął krzesło Niallowi by ten usiadł. I wrócił na swoje miejsce. - Nim wjedzie kolacja. Wypijmy wasze zdrowie.
Rozmowy tu były wesołe. Straciliśmy poczucie czasu. Dopiero gdy Ozil wstała i powiedziała że na nas wszystkich już pora i dziękując za tak wspaniałą i wykwintną kolację, zorientowaliśmy się jak późno już jest. Również ładnie podziękowaliśmy i wyszliśmy ze wszystkimi. My wróciliśmy jednym samochodem, a cała reszta drugim.
I w końcu dotarliśmy do Pierwszego Dystryktu. Jedynka również była wesoła i miło nastawiona na nas. Również witano nas tak samo głośno. Wchodząc na scenę w złoto-srebrnej sukni lekko bufiastej ciągnącej się za mną po ziemi ze złotymi dwunastocentymetrowymi szpilkami i błyszczącymi bransoletkami, naszyjnikami, pierścionkami i kolczykami, z Niallem u boku w złoto-srebrnym garniturze i srebrnymi lakierkami szliśmy z uśmiechem, ponieważ wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać po pobycie w Dwójce.
Od razu zwróciłam uwagę na podest całkiem z lewej strony. Rodzina Jordana. Zdziwił mnie fakt że się uśmiechali. Zastanawiałam się jak mogą się uśmiechać na widok kogoś kto zamordował ich syna.
Wysoki brunet, obejmujący szczupłą i wysoką blondynkę. Przed nimi dwie młodsze dwunastoletnie siostry Jordana bliźniaczki o takim samym kolorze włosów co on, ciemny blond, jasny brąz. Jego starszy dwudziestoletni brat i osiemnastoletnia siostra to blondyni, a młodsze sześcioletnia siostra i dziewięcioletni brat to bruneci.
Dalej rodzina Belb. Jej rodzice, dwóch starszych braci i młodsza siostra. Mało o niej wiedziałam. A ona była małomówna jak na czternastolatkę.
Na następnym podeście stała rodzina Ariet. Jej blond włosa matka. Czarnowłosy ojciec. I jasno rudowłose rodzeństwo tak jak ona. Jej siedemnastoletni brat. Piętnastoletnia siostra, Czternastoletni brat i trzynastoletnia siostra i dwunastoletni dwaj bracia. Ona miała szesnaście lat.
Na ostatnim stała ciemnoskóra rodzina Darena. Rodzice, jego młodszy o rok brat i dwie młodsze siostry jedna ma trzynaście lat, a druga dziesięć.
-Miło jest tak dla odmiany patrzeć na wesołe twarze. Pomimo tego smutku dla którego tutaj się zebraliśmy. A dwie osoby poległy z naszych rąk. Ariet zginęła w wyniku naszego ataku z zaskoczenia. Belb zginęła na samym początku w walce o dary przy Rogu Obfitości. Daren został zabity przez stwory z tej areny. A Jordan ... Jordana zabiliśmy my. By przeżyć. By wygrać. I niech los zawsze wam sprzyja. - Powiedział Niall i odsunął się od mikrofonu.
-Przyjmijcie te podarunki od nas. Choć to niewiele to tylko to możemy wam dać. Niech los zawsze wam sprzyja. - Cofnęłam się od mikrofonu. A zza naszych pleców radośnie wyszedł burmistrz Jedynki. Witając nas radośnie. Palnął jakąś krótką mowę, po czym na scenę wkroczyły dzieciaki wręczając nam dary, kwiaty i medale. Dziękując za ich dary zeszliśmy ze sceny. Przebrałam się w bufiastą złotą sukienkę do kolan ze złotymi rzymiankami na dziewięciocentymetrowej szpilce, oraz ze złotymi pierścionkami, bransoletkami i złotym łańcuszkiem z zielonym szlachetnym kamieniem w wisiorku. Niall był w złotym garniturze i lakierkach oraz w srebrnej koszuli. Kolacja tutaj była równie wykwintna jak i wytrawna.
I tak oto przeżyliśmy Turnee. Objazd wszystkich Dystryktów. Najgorsze za nami. Teraz jeszcze tylko impreza w Kapitolu w Dworze Prezydenckim i możemy zacząć swoje życie w Kapitolu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję że rozdział się podoba. Komentujcie i wyrażajcie swoją opinię. :)